29. kolejka Premier League nie przyniosła nam za wielu niespodzianek. Najważniejszą rzeczą w kontekście minionego weekendu jest remis Manchesteru City, ponieważ ten wynik może mieć poważne konsekwencje w kontekście walki o mistrzostwo ligi. Trzeba przyznać, że w sobotę mogliśmy oglądać jedno z najlepszych spotkań w tym sezonie Premier League. Mowa tutaj oczywiście o starciu Manchesteru United z Tottenhamem. Przyjrzyjmy się jednak dokładniej, co działo się przez cały weekend.
Koszmarna passa Mew trwa dalej
Brighton 0-2 Liverpool
Bramki: Diaz 19’, Salah (rzut karny) 61’
Brighton sobotnim meczem tylko potwierdziło swój kryzys, który panuje w drużynie od połowy lutego. Zaskakujący jest fakt, iż do końcówki stycznia tego roku podopieczni Grahama Pottera na angielskich boiskach prezentowali się wyjątkowo dobrze, utrzymując się w środku tabeli Premier League. Na obecną chwilę trudno uwierzyć, że jeszcze niedawno regularnie zdobywali przynajmniej po jednym punkcie z każdego spotkania. Na taki stan rzeczy bezpośredni wpływ ma na pewno obrona Mew, która prezentuje się po prostu kiepsko. Po odejściu Dana Burna do Newcastle cała defensywna układanka angielskiego szkoleniowca się rozsypała.
Kolejna wygrana The Reds pozwala im w dalszym ciągu myśleć o mistrzostwie Anglii. W tym momencie kibice Liverpoolu muszą cierpliwie czekać na potknięcie Manchesteru City. W starciu z Brighton zespół z Anfield prezentował się naprawdę dobrze. Jako faworyt spełnił wszystkie oczekiwania. W kontekście sobotniego starcia nie sposób nie wspomnieć o Luisie Diazie. Kolumbijczyk po raz kolejny wystąpił w pierwszej jedenastce. Swoją szansę wykorzystał idealnie, ponieważ zdobył bramkę dającą prowadzenie. Ponadto całe spotkanie skrzydłowy prezentował wysoki poziom, będąc siłą napędową całej ofensywy The Reds.
Od samego początku oba zespoły ruszyły na siebie z bardzo ofensywnym nastawieniem. W 5. minucie bardzo bliski zdobycia bramki był Neal Maupay. Uderzenie Francuza minęło jednak lewy słupek o kilka centymetrów. Mimo tego, że początkowo Mewy znajdowały się częściej przy piłce, już w 19. minucie The Reds strzelili pierwszego gola. W tej sytuacji wyjątkową szybkością popisał się wspomniany Diaz, który idealnie wykorzystał długie podanie od Joela Matipa. Kolumbijczyk zaskoczył bramkarza uderzeniem głową, jednocześnie wpadając w rozpędzonego Roberta Sancheza. W tej sytuacji Hiszpan z premedytacją wystawił nogę oraz rękę w kierunku skrzydłowego Liverpoolu, jednak sędzia nie pokazał winnemu żadnej kartki. W pierwszej części spotkania nic więcej się nie wydarzyło, gdyż Mewy po stracie bramki zaczęły uspokajać oraz porządkować swoją grę. Drugie 45 minut tego starcia okazały się kluczowe, bowiem rozstrzygnięcie meczu nastąpiło w 60. minucie. To wtedy Mohamed Salah pewnie wykorzystał rzut karny. Podyktowana jedenastka była skutkiem dotknięcia piłki ręką przez Yvesa Bissoumę. Mimo późniejszych prób ze strony gospodarzy, nie udało im się strzelił nawet gola kontakowego.
Rozpędzone Pszczoły wygrały kolejne starcie
Brentford 2-0 Burnley
Bramki: Toney 85’, (rzut karny) 90’
Walka o utrzymanie w Premier League trwa w najlepsze. Aktualnie w grupie spadkowej znajdują się kolejno: Watford, Burnley oraz Norwich. Kanarki z całej trójki prezentują najgorszy poziom, będąc głównym kandydatem do spadku z najwyższej angielskiej ligi. Jeszcze niedawno do tej grupy zespołów mógł trafić Brentford, lecz w ostatnim czasie podopieczni Thomasa Franka wyglądają naprawdę dobrze. Ponadto na niezłą dyspozycję całego zespołu gigantyczny wpływ miał Christian Eriksen, który w sobotę rozegrał drugie pełne spotkanie w barwach Pszczół. Obecnie gracze Brentford zajmują 15. miejsce w tabeli, spokojnie budując przewagę nad grupą spadkową.
Luty dla The Clarets był całkiem dobrym miesiącem. Burnley regularnie zdobywało punkty, goniąc resztę drużyn. Gdy wydawało się, że Sean Dyche wreszcie ułożył drużynę, nastał marzec, w którym zespół jak dotąd nie wygrał oni ani jednego spotkania. Sobotnie starcie było trzecią przegraną z rzędu klubu z Turf Moore.
Spotkanie od samego początku było bardzo dynamiczne. Oba zespoły od pierwszych minut budowały dużą liczbę akcji ofensywnych. Ciężko wskazać ekipę przeważającą, jednak to Brentford częściej dochodziło do sytuacji bramkowych. Blisko strzelenia gola w początkowej fazie gry był Eriksen. Duńczyk w 16. minucie, znajdując się na krawędzi pola karnego, oddał ładny strzał w lewy róg bramki, jednak drużynę gości uratował Nick Pope, pięknie broniąc strzał przeciwnika. W drugiej odsłonie tego starcia obudziło się Burnley. Na 20 minut przed końcem gry dobrą sytuację zmarnował Maxwel Cornet. Iworyjczyk, wychodząc sam na sam, uderzył piłkę wprost w bramkarza Pszczół. Wynik całego starcia otworzył się dopiero w 85. minucie. To wtedy pięknym podaniem w pole karne popisał się Eriksen, który wspaniale dograł futbolówkę na głowę Ivana Toneya. Anglik w tej sytuacji zachował zimną krew, pewnie pokonując golkipera The Clarets. Ostatnie słowo w tym meczu ponownie należało do angielskiego napastnika. W samej końcówce wykorzystał on rzut karny, ustanawiając wynik na 2:0. Jedenastka była konsekwencją faulu Nathana Collinsa, który otrzymał za to czerwoną kartkę.
CR7 Show!
Manchester United 3-2 Tottenham
Bramki: Ronaldo 12’, 38’, 81’ – Kane (rzut karny) 35’, Maguire (bramka samobójcza) 72’
Hit 29. kolejki Premier League nie zawiódł kibiców. Sobotnie spotkanie było istnym rollercoasterem emocji. Zawodzący w tym sezonie Manchester United szybko odbudował się po derbowej porażce. Ponadto sama gra Czerwonych Diabłów wyglądała naprawdę dobrze, dając kibicom nadzieję na lepsze wyniki w przyszłości. Oczywiście po raz kolejny zawiodła obrona gospodarzy. Jest to element, który od samego początku tego sezonu wymaga poprawy. Warto wyróżnić trójkę ofensywną Manchesteru, którą tworzyli Paul Pogba, Jadon Sancho oraz bezbłędny Cristiano Ronaldo.
Trzeba sobie jasno powiedzieć, że atakujący zawodnicy Kogutów wyglądali po prostu źle. Mdła i bezbarwna gra Heung-Min Sona, Harrego Kane’a czy Dejana Kulusevskiego miała ogromny wpływ na ostateczny wynik spotkania. Tottenham miał wyraźny problem z kreowaniem klarownych sytuacji bramkowych.
Całe spotkanie było dość wyrównane z tą różnicą, że gospodarze potrafili tworzyć i przede wszystkim wykorzystywać nadarzające się okazje. W 12. minucie pięknym uderzeniem sprzed pola karnego popisał się Cristiano Ronaldo. Strzał wpadł w lewą górną część bramki Hugo Llorisa. W tym momencie całe Old Trafford oszalało i już do samego końca kibice żywiołowo wspierali swoją ukochaną drużynę. Po straconym golu Koguty od razu próbowały rzucić się do ataku, lecz cieżko im było stworzyć dynamiczną, składną akcje. Dopiero w 35. minucie przy jednej z prób dośrodkowania zespołu Antonio Conte, Alex Telles dotknął piłkę ręką, czego konsekwencją był rzut karny. Do jedenastki podszedł Harry Kane, który pewnie ją wykorzystał. Rozdrażnieni zawodnicy United ruszyli do ataku i już trzy minuty później stworzyli zabójczą akcję, której efektem była druga bramka. Ronaldo otrzymał świetne podanie w pole karne, które zamienił na gola. W pierwszych 45 minutach nic więcej się nie wydarzyło. Dopiero w 72. minucie pechowo odbita piłka od Harrego Maguire’a wpadła do bramki pilnowanej przez Davida de Geę. Gdy wszyscy myśleli, że oba zespoły podzielą się punktami w tym starciu, dziewięć minut przed końcem meczu Czerwone Diabły wywalczyły rzut rożny. Mimo tego, że w tym sezonie praktycznie nie byli oni w stanie wykorzystać ani jednego stałego fragmentu gry, to w sobotni wieczór wreszcie im to się udało. Po raz trzeci na listę strzelców wpisał się Cristiano Ronaldo, pokonując bramkarza rywali pięknym, mocnym uderzeniem głową. Portugalczyk w fenomenalny sposób przypieczętował wygraną swojej ekipy.
Koniec pięknej serii Srok
Chelsea 1-0 Newcastle
Bramki: Havertz 89’
Każda seria musi się kiedyś skończyć. Bezbłędne w ostatnim czasie Newcastle przegrało 0-1 z Chelsea. Sroki od dziewięciu spotkań nie zaznały goryczy porażki, stając się jedną z najlepiej punktujących drużyn w całej lidze. Aż do starcia z Chelsea. Drużyna Howe’a trafiła na ekipę The Blues, która od połowy lutego wygrywa niemal wszystko.
W samym spotkaniu widać było, że zespół The Blues przytłoczył rywali, nie dając im przestrzeni do operowania piłką. Już sama statystyka posiadania futbolówki na poziomie 73% dla Chelsea mówi wiele o przebiegu tego meczu. Jednak w 40. minucie miało miejsce wydarzenie, które przy innej decyzji sędziego mogoby odmienić losy całego spotkania. Otóż to właśnie wtedy Kai Havertz, wyskakując do główki, uderzył rywala łokciem, co arbiter uznał za faul jedynie na żółtą kartkę, a nie na czerwoną jak wszyscy zgodnie uznali. W trakcie meczu oglądaliśmy mało akcji i trzeba przyznać, że nie było to zbyt interesujące widowisko. Pierwsza i ostatnia bramka padła dopiero w 89. minucie. Pewnym i mocnym uderzeniem popisał się Kai Havertz. Niemiec otrzymał idealne podanie od Jorginho i chwilę później pokonał bramkarza rywali.
Koszmar Franka Lamparda ciągle trwa
Everton 0-1 Wolves
Bramki: Coady 49’
Kolejny mecz, kolejna porażka Evertonu. The Toffees rozegrali kolejne beznadziejne spotkanie. Tym samym wizja spadku staje się coraz bardziej realna. Ponadto gra podopiecznych Lamparda wyglądała naprawdę źle.
Wilki w tym sezonie radzą sobie znakomicie. Niedzielne zwycięstwo pozwoliło ekipie Bruno Lage’a wskoczyć na 7. miejsce w tabeli Premier League, mając jednocześnie czas i warunki, aby wspiąć się jeszcze wyżej.
Bez cienia wątpliwości można powiedzieć, że nie był to zbyt interesujący mecz. Obie ekipy grały dosyć spokojnie, pilnując, aby nie stracić bramki po szybkim ataku. Dodatkowo, dominujące w tym starciu Wilki znane są z tego, że z reguły próbują bardzo powoli budować przewagę. W pierwszej połowie kilka sytuacji wypracował Richarlison, lecz nie był w stanie wykończyć żadnej z nich. Dopiero w 49. minucie nastąpił przełom, gdyż przyjezdnej drużynie udało się strzelił jedynego w tym spotkaniu gola. Wolves bardzo dobrze rozegrało rzut rożny, z którego, za pośrednictwem główki Conora Coady’ego, padła decydująca bramka. Po objęciu prowadzenia Wilki tworzyły jeszcze więcej okazji, lecz żadna z nich nie przyniosła pożądanego rezultatu. W 78. minucie boisko musiał opuścić Jonjoe Kenny. Anglik w przeciągu trzech minut zdobył dwie żółte kartki, faulując w głupi sposób przeciwników.
Pierwsza wygrana Jessego Marscha w Premier League
Leeds 2-1 Norwich
Bramki: Rodrigo 14’, Gelhardt 90’ – McLean 90’
Kibice Leeds mogą wreszcie odetchnąć z ulgą, gdyż Pawie po ośmiu meczach w końcu odniosły zwycięstwo. Sama gra zespołu z Elland Road wyglądała całkiem nieźle. Bardzo dynamiczny atak w postaci Daniela Jamesa, Raphinhi oraz Rodrigo spisał się świetnie. Taki obrót spraw powoduje, że podopieczni Jessego Marscha mogą zacząć poważnie myśleć o utrzymaniu w Premier League. Z drugiej strony, niedzielnym spotkaniem Norwich potwierdziło tylko, że nie nadaje się do gry w najwyższej lidze, gdyż zespołowi brakuje po prostu jakości i umiejętności.
Pierwsza bramka padła dosyć szybko, bo już w 14. minucie. Rodrigo popisał się mocnym uderzeniem po ziemi i wyprowadził Leeds na prowadzenie. Pierwsze 45 minut zostało absolutnie zdominowane przez gospodarzy. Tworzyli oni masę sytuacji, w których ważną rolę odgrywali właśnie Raphinha oraz James. Obaj, dzięki swojej szybkości, z łatwością przedzierali się przez obronę rywali. Najbliżej strzelenia gola był wspomniany Brazylijczyk, który w 30. minucie po świetnym indywidualnym rajdzie trafił piłką w poprzeczkę. W drugiej połowie tego starcia Kanarki grały już w inny sposób. Wykorzystując pressing rywali, cierpliwie czekały na okazje bramkowe. Jednak goście zdobyli bramkę dopiero w 90. minucie. Do wyrównania doprowadził Kenny McLean, który wykorzystał świetne podanie od Teemu Pukki’ego. Gdy wszyscy myśleli, że to już koniec i nic więcej się nie wydarzy, gospodarze stworzyli ostatnią zabójczą akcje. Raphinha, po stworzeniu sobie przestrzeni w polu karnym rywali, podał do lepiej ustawionego Joe Gelhardta, który pewnie pokonał Tima Krula. W tym momencie Elland Road oszalało! Po pełnej emocji końcówce Pawie wreszcie odniosły długo wyczekiwane zwycięstwo.
Mały kryzys Świętych
Southampton 1-2 Watford
Bramki: Elyounoussi 45’ – Cucho 14’, 34’
Po świetnych występach w lutym Southampton zaczyna mieć poważne problemy, przegrywając mecz za meczem. Ciężko wskazać przyczynę takiej dysproporcji w formie Świętych, jednak trzeba przyznać, że większość spotkań zawodnicy przegrali na własne życzenie. Mnóstwo błędów w obronie nie pozwala podopiecznym Ralpha Hasenhuttla na lepsze wyniki.
Mimo że gospodarze prowadzili grę, to Szerszenie szybko zdobyły dwie bramki. Co ciekawe, oba gole padły po absurdalnych, indywidualnych błędach formacji obronnej Świętych. Najpierw w 14. minucie po beznadziejnym zagraniu Mohammeda Salisu piłkę przejął Cucho Hernández, który od razu oddał strzał na pustą bramkę, wyprowadzając tym samym swój zespół na prowadzenie. 20 minut później niepilnowany Kolumbijczyk po raz drugi wpisał się na listę strzelców. Po takich dwóch banalnych błędach widać było rozczarowanie i złość w szeregach Southampton. Na odpowiedź gospodarzy musieliśmy poczekać do 45 minuty. To właśnie wtedy Mohamed Elyounoussi wykorzystał podanie z rzutu wolnego, pokonując Bena Fostera strzałem z bliskiej odległości. Na drugą część spotkania zawodnicy Hasenhuttla wyszli zmotywowani i za wszelką cenę próbowali doprowadzić do remisu. Jednak gości przed stratą punktów uchronił właśnie Foster. Anglik konsekwentnie popisywał się świetnymi interwencjami. Dzięki niemu Szerszenie były w stanie utrzymać korzystny dla nich wynik do końca meczu.
Bardzo ważne zwycięstwo Młotów
West Ham 2-1 Aston Villa
Bramki: Yarmolenko 70’, Fornals 82’ – Ramsey 90’
Na tym etapie rozgrywek każdy zdobyty punkt jest na wagę złota. W przypadku West Hamu jedno potknięcie może ich pozbawić miejsca gwarantującego udział w europejskich pucharach. Zespół prowadzony przez Davida Moyesa w niedzielę stanął przed trudnym zadaniem, gdyż ich rywalem była Aston Villa, która w ostatnim czasie prezentuje bardzo wysoki poziom. Warto zaznaczyć, że w przypadku przegranej West Ham spadłby na 8. miejsce w tabeli Premier League.
Przed meczem ciężko było jednoznacznie wskazać faworyta tego starcia. Obie drużyny od samego początku grały bardzo spokojnie, dzieląc się mniej więcej po równo posiadaniem piłki. Ponadto w pierwszej części doświadczyliśmy bardzo małej liczby sytuacji bramkowych. Młoty chciały grać spokojnie, operując piłką w środkowej strefie boiska, zaś goście próbowali kreować szybkie kontrataki. Pierwsza bramka w tym starciu padła dopiero na 20 minut przed końcem meczu. Andriy Yarmolenko posłał ładny, mocny strzał, który uderzył w siatkę w prawym dolnym rogu. Młoty po tym trafieniu nabrały wiatru w żagle i 12 minut później zadały rywalowi kolejny cios. W 82. minucie Said Benrahma zagrał piłkę w pole karne do niepilnowanego Pablo Fornalsa, który bez żadnych problemów wykończył całą sytuację. Bezradni w ofensywie The Villains zdobyli honorowe trafienie na zakończenie meczu. W samej końcówce bardzo ładnym uderzeniem popisał się Jacob Ramsey. Anglik pokonał Łukasza Fabiańskiego mocnym strzałem sprzed pola karnego, ustanawiając tym samym końcowy wynik na 2:1.
Rozpędzony Arsenal wygrał kolejne spotkanie
Arsenal 2-0 Leicester
Bramki: Partey 11’, Lacazette (rzut karny) 59’
Wprowadzenie młodych zawodników do pierwszego składu przez Mikela Artetę było strzałem w dziesiątkę. Mimo początkowo słabych wyników, aktualnie The Gunners nie dość, że walczą z Chelsea o trzecią pozycję w tabeli, to dodatkowo grają efektowny, przyjemny dla oka futbol. Ostatnia ligowa porażka Arsenalu miała miejsce na początku stycznia. Od tego momentu ekipa z Emirates Stadium wygrywała praktycznie w każdym spotkaniu, tylko raz dzieląc się z rywalem punktami (0-0 Burnley). W kontekście drużyny z Londynu warto wyróżnić Martina Odegaarda. Norweg jest kluczową postacią w zespole, będąc kreatorem akcji ofensywnych Arsenalu. Wiele razy widać było jego ponadprzeciętną technikę oraz umiejętność świetnego podawania.
The Gunners, jak zawsze, w niedzielnym spotkaniu od samego początku naskoczyli na rywala, przytłaczając go powoli pressingiem zespołowym. Podopieczni Artety potrzebują przestrzeni, dlatego zawsze próbują zepchnąć rywala jak najdalej od swojej połowy. Wynik otworzył się już w 11. minucie, kiedy gospodarze wykorzystali rzut rożny. Piłka dotarła prosto na głowę Thomasa Parteya, który szybko umieścił ją w siatce. Po stracie Lisy obudziły się i od razu ruszyły do ataku. Siłą napędową w drużynie gości zaskakująco był Marc Albrighton. Żadna sytuacja Lisów nie zakończyła się jednak golem głównie przez dobrą dyspozycję obrońców The Gunners. Swoją przewagę gospodarze przypieczętowali w 59. minucie, wykorzystując jedenastkę. Do rzutu karnego podszedł Alexandre Lacazette. Po stracie drugiego gola Lisy nie były w stanie stworzyć ani jednej składnej akcji bramkowej.
Potknięcie Manchesteru City
Crystal Palace 0-0 Manchester City
Kiedyś musiała nadejść chwila, kiedy Obywatele wreszcie zgubią punkty. Chyba jednak nikt się nie spodziewał, że wydarzy się to w meczu z Crystal Palace. Remis podopiecznych Pepa Guardioli oznacza, że The Reds w przypadku wygrania kolejnego spotkania, będą tracić do lidera tylko jeden punkt.
W niedzielnym spotkaniu Obywatele absolutnie zdominowali swojego rywala, nie dopuszczając go w ogóle do piłki. Jednak obrona Crystal Palace w umiejętny sposób neutralizowała ataki gości. W tym miejscu trzeba wyróżnić Marca Guehiego oraz Vincente Guaitę. Obaj rozegrali świetne spotkanie, przyczyniając się do zachowania czystego konta przez ekipę Orłów. Najbliżej zdobycia bramki był Joao Cancelo. Portugalczyk w 28. minucie trafił w słupek bramki Hiszpana. Obrońca City był najjaśniejszym elementem układanki katalońskiego szkoleniowca. Co tu dużo mówić – Manchester zawiódł, a potknięcie w takim momencie może mieć brutalne konsekwencje.