Angielski Weekend #22: 27. kolejka Premier League w obliczu wojny w Ukrainie

Both sets and players have a round of applause in support of Andriy Yarmolenko and Ukraine before the Premier League match between West Ham United and Wolverhampton Wanderers at the London Stadium, Stratford
Picture by Ben Peters/Focus Images Ltd 07502406195
27/02/2022
2022.02.27 Londyn
Pilka nozna liga angielska
West Ham United v Wolverhampton Wanderers
Premier League
Foto Ben Peters/Focus Images/MB Media/PressFocus

!!! POLAND ONLY !!!

Wszyscy w ostatnich dniach żyjemy wydarzeniami dziejącymi się na wschodzie Europy. Tragiczna sytuacja w Ukrainie odbija się niemal w każdym sektorze otaczającej nas rzeczywistości. Wobec bezpodstawnych działań Rosji nie można przejść obojętnie, dlatego większość piłkarskiego świata wyraziła swój sprzeciw wobec polityki Putina oraz wsparła w naszego wschodniego sąsiada. W miniony weekend, na angielskich boiskach w każdym spotkaniu widać było wyrazy wsparcia mieszkańców Ukrainy. Warto też powiedzieć, że w pewien sposób piłka nożna jako sport od dawna przeplata się z polityką, przez co stanowi ważną część w dialogu pomiędzy państwami. Zerknijmy jednak na mniej ważną rzecz. czyli jak dokładnie wyglądała 27. kolejka Premier League.

Pewne zwycięstwo Świętych

Southampton 2-0 Norwich

Bramki: C.Adams 36’, O.Romeu 88’

Luty był świetnym miesiącem dla Southampton. Święci w czterech meczach aż trzy razy odnieśli zwycięstwo, zremisowali jedynie raz. Wysoka forma całego zespołu oraz wyjątkowe indywidualne występy zawodników Hasenhuttla pozwoliły im wspiąć się na 9. miejsce w ligowej tabeli. Warto zaznaczyć, że w tym przypadku za niezłymi wynikami szła bardzo dobra gra, którą skrzętnie dyrygował James Ward-Prowse. Anglik w tym sezonie niemal w każdym meczu otrzymuje wysokie noty, dobitnie akcentując swoją znaczną przewagę w umiejętnościach względem swoich klubowych kolegów.

Zupełnie inaczej sytuacja wygląda w przypadku Kanarków. Norwich w lutym zdobyło tylko jeden punkt i przegrało trzy spotkania. Obecnie zajmuje ostatnie miejsce w tabeli Premier League i raczej nie widać perspektywy na ewentualne utrzymanie się tej drużyny w lidze. Podopieczni Deana Smith’a mają ogromny problem z kreowaniem ofensywnych akcji. Nie radzą sobie również z pressingiem przeciwników.

W piątkowym starciu od samego początku widoczna była przewaga Świętych, którzy w umiejętny sposób budowali swoje ataki. Tutaj kluczowa była rola lewego obrońcy Southampton. Kyle Walker-Peters nie dość, że w świetny sposób wyprowadzał piłkę lewą stroną boiska, to dodatkowo przejmował wiele zagrań przed polem karnym rywali. Trzeba wspomnieć, że nie był to jego pierwszy świetny występ, lecz już od kilku spotkań młody obrońca podtrzymuje wysoką formę. W pierwszych 35 minutach Southampton kreowało bardzo dużo sytuacji bramkowych, lecz za każdym razem brakowało ostatniego akcentu. Najbliżej zdobycia bramki był Mohamed Elyounoussi. Norweg w 33. minucie otrzymał ładne dośrodkowanie z prawej strony, po czym mocnym strzałem uderzył piłkę prosto w bramkarza. Na pierwszego gola nie musieliśmy jednak długo czekać, ponieważ już 180 sekund później po zamieszaniu i strzale Che Adamsa piłka znalazła się za linią bramkową. W tej akcji ważną rolę odegrał również Tino Livramento, który dogrywał futbolówkę w pole karne. W drugiej połowie Święci nadal swobodnie tworzyli swoje akcje ofensywne, jednak widać było dużo mniej zaanagażowania, przez co na kolejną bramkę musieliśmy czekać aż do 88. minuty. Wtedy aktywny cały mecz w defensywie Oriol Romeu pięknym strzałem sprzed pola karnego pokonał po raz ostatni bramkarza gości. 

Historia napisana na naszych oczach

Leeds 0-4 Tottenham

Bramki: M.Doherty 10’, D.Kulusevski 15’, H.Kane 27’, Son Heung-Min 85’

To spotkanie już teraz zdobyło rangę historycznego meczu, ponieważ to właśnie w nim Harry Kane oraz Heung-min Son ustanowili rekord najskuteczniejszego duetu w historii Premier League. Dwójka graczy Spurs zdobyła razem 37 bramek, wyprzedzając jednocześnie legendarny duet Didier Drogba i Frank Lampard. Oprócz tego, samo spotkanie było dość interesujące do oglądania. Dużo goli, sytuacji bramkowych oraz dynamiczna gra obu zespołów – wszystko to sprawiło, że widowisko w znacznym stopniu przykuwało uwagę widza. Z drugiej strony, dla gospodarzy sobotnie spotkanie poskutkowało zwolnieniem uznanego w Leeds Marcelo Bielsy. Pawie już od dłuższego czasu miały problem ze zdobywaniem punktów w lidze. W tym sezonie stracili już 60 bramek, co jest wyjątkowo złym wynikiem. Ponadto niebezpiecznie szybko znaleźli się bardzo blisko strefy spadkowej. W poniedziałek nowym trenerem Leeds United został Jesse Marsch.

W kontekście sobotniego spotkania mówiono o starciu dwóch sfrustrowanych swoimi ostatnimi wynikami drużyn. W przypadku Kogutów chodziło o niespodziewaną porażkę z Burnley, którą bardzo negatywnie komentował Antonio Conte. Jeżeli chodzi o Leeds, to bardziej kładło się nacisk na ostatnie beznadziejne wyniki drużyny. Przechodząc bezpośrednio do meczu, od samego początku oba kluby ruszyły na siebie z widoczną motywacją, dynamiką, a nawet agresją. Chcące grać ofensywną piłkę Leeds już w 10. minucie musiało wyciągać futbolówkę z własnej siatki po pięknej akcji dwóch wahadłowych Spurs. Ryan Sessegnon popisał się bardzo ładnym podaniem na drugą stronę boiska prosto pod nogi Matta Doherty’ego, który pewnie wykończył całą akcję. Pięć minut później świetną indywidualną akcją popisał się Dejan Kulusevski. Szwed mocnym strzałem z prawej strony pokonał bramkarza gospodarzy. Ostatniego gola w pierwszej połowie uderzeniem głową strzelił Kane. Przy tej bramce trzeba wspomnieć o pięknej asyście Pierre’a Emile’a Hojbjerga, który obsłużył górnym podaniem angielskiego napastnika. Co ciekawe, wszystkie zdobycze Spurs zostały osiągnięte za pomocą szybkich ataków. Leeds grające na połowie przeciwnika przeważało, jednak nie potrafiło stworzyć dla siebie odpowiednich okazji. Trzeba przyznać, że Koguty idealnie wykorzystywały tak wysoką grę przeciwnika, wyprowadzając długie piłki i kończąc je zdobytą bramką. Po trzecim golu widać było frustrację i brak chęci na dalszą część spotkania wśród graczy Leeds. Na ostateczny wynik przyszło nam jednak poczekać do 85. minuty. Właśnie wtedy rozpędzony Son znokautował całą drużynę Pawi, pewnie pokonując Illana Mesliera.

Genialna passa Srok trwa dalej!

Brentford 0-2 Newcastle

Bramki: Joelinton 33’, J.Willock 44’

To, co ostatnio wyrabia Newcastle w Premier League to jest coś niesamowitego. Aż nie chce się wierzyć, że jeszcze niedawno Sroki były głównym kandydatem do spadku z ligi. Od siedmiu spotkań drużyna Eddiego Howe’a nie przegrała jednak ani jednego meczu, jednocześnie zdobywając dużo bramek. To wszystko jest wynikiem bardzo dobrze rozegranego przez klub okienka transferowego, co było możliwe jedynie dzięki nowemu właścicielowi. Sama gra zespołu znacznie się poprawiła względem jesiennych spotkań. Nie jest to już drużyna, która boi się podejmować ryzyko.

Dla Brentfordu sobotni mecz stał się ósmym spotkaniem bez wygranej z rzędu w lidze. Widać, że osłabiany regularnie przez kontuzje klub powoli zmierza ku spadkowi, ponieważ aktualnie nie widać żadnych pozytywów w grze Pszczół. 

Można powiedzieć, że spotkanie rozstrzygnęło się już w 11. minucie. Wtedy 

Josh Dasilva w bezmyślny sposób zarobił czerwoną kartkę. Anglik brutalnie zatrzymał Matta Targetta, narażając przeciwnika na poważną kontuzje. Po tym zdarzeniu drużyna gości ruszyła pressingiem na rywala, nie dając mu przestrzeni na swobodną grę. Sroki kreowały dużą liczbę sytuacji bramkowych. Już w 26. minucie bliski zdobycia bramki był Chris Wood. Napastnik strzałem głową chciał zaskoczyć bramkarza Pszczół, lecz bez oczekiwanego skutku. Siedem minut później niepilnowany Joelinton bardzo mocnym uderzeniem głową przechytrzył golkipera Brentfordu, ustanawiając wynik spotkania na 1:0. Na fali strzelonego gola Sroki zaczęły napierać na przeciwnika jeszcze bardziej, czego skutkiem była kolejna zdobycz bramkowa tuż przed przerwą. Na listę strzelców wpisał się w tym wypadku Joe Willock, który pewnie pokonał Davida Rayę, wykorzystując szybki kontratak swojego zespołu. Po zbudowaniu przewagi, Newcastle spuściło z tonu, doprowadzając ten wynik do końca. Pszczoły nie były w stanie budować akcji ofensywnych, ponieważ rywal w umiejętny sposób izolował ich od futbolówki.

Wyrównane spotkanie na Selhurst Park

Crystal Palace 1-1 Burnley

Bramki: J.Schlupp 9’ – L.Milivojevic (bramka samobójcza) 46’

Forma Crystal Palace w tym sezonie Premier League jest bardzo nierówna. Ciężko określić sposób gry podopiecznych Patricka Vieiry. Na ten moment Orły zajmują 11. miejsce w tabeli ligowej z dorobkiem 30 punktów na koncie. Jednego nie można odebrać drużynie z Londynu – świetnych transferów. Marc Guehi, Connor Gallagher i Michael Olise to trójka zawodników sprowadzonych w letnim okienku transferowym, którzy odgrywają kluczowe role w pierwszej jedenastce Crystal Palace. Strach pomyśleć, jak wyglądałaby sytuacja drużyny w Premier League bez wspomnianych wcześniej graczy.

Inaczej ma się sytuacja w Burnley. The Clarets jeszcze niedawno swoją grą utwierdzali wszystkich w przekonaniu, że w tym sezonie spadek to rzecz nieunikniona, jednak w połowie lutego nastąpił przełom. Drużyna Dyche’a zaczęła zdobywać punkty, które pozwoliły im ostatnio na zajęcie 18. miejsca. W tym małym sukcesie bardzo ważną rolę odegrał sprowadzony zimą Wout Weghorst. Holender wniósł wiele świeżości oraz motywacji do szatni zespołu.

W samym meczu najaktywniejszym zawodnikiem był bez wątpienia Michael Olise. Młody francuz imponował swoją techniką oraz dynamiką. Kreował masę sytuacji, czego wyrazem była asysta przy pierwszej bramce. W 9. minucie piękne podanie w pole karne autorstwa wspomnianego przeze mnie wcześniej zawodnika, wykorzystał Jeffrey Schlupp. Ghańczyk z bliskiej odległości pewnie pokonał Jacka Butlanda. Pierwszy gol był także wyrazem lekkiej dominacji Orłów nad przeciwnikiem. Drużyna Vieiry w całym spotkaniu przeważała, jednak mimo dużej liczby wykreowanych sytuacji, nie byli oni w stanie ich wykorzystać. Tego meczu do udanych na pewno nie może zaliczyć Luka Milivojevic. Serb w 46. minucie, chcąc zablokować mocne podanie w pole karne Aarona Lennona, skierował futbolówkę do swojej bramki. Nic konkretnego się już w tym spotkaniu nie wydarzyło i obie drużyny musiały się zadowolić podziałem punktów.

Przerażająca nieskuteczność Czerwonych Diabłów

Manchester United 0-0 Watford

Mimo ostatniego przełamania Manchesteru United w meczu z Leeds, drużyna Ralfa Rangnicka znów zawiodła w meczu ze słabszym rywalem. Co tu dużo mówić, aktualna sytuacja Czerwonych Diabłów maluje się w czarnych barwach. Zdezorganizowana szatnia, w której panuje chaos i frustracja, są aktualnie głównymi problemami zespołu z Old Trafford. Jednak ostatnio coraz wyraźniej rysuje nam się nowy mankament zawodników z czerwonej części Manchesteru – ogromna liczba niewykorzystanych sytuacji bramkowych.

Po pierwszych 20 minutach Czerwone Diabły mogły spokojnie prowadzić 3:0. Zarówno Cristiano Ronaldo, jak i Bruno Fernandes zmarnowali niemal stuprocentowe sytuacje. Mimo absolutnej dominacji w posługiwaniu się piłką, gospodarze cały czas nieskutecznie próbowali pokonać bramkarza rywali. W 27. minucie kolejną okazję miał Fernandes. Portugalczyk po otrzymaniu górnej piłki od Ronaldo nie trafił nawet w bramkę, uderzając z około siedmiu metrów. Taka nieskuteczność formacji ofensywnej Manchesteru United może frustrować kibiców, a co gorsza na pewno utrudni im walkę o TOP4 Premier League.

Wspaniały występ oraz piękny gest Casha

Brighton 0-2 Aston Villa

Bramki: M.Cash 17’, O.Watkins 68’

Dla gospodarzy sobotnie spotkanie było trzecią ligową porażką z rzędu. Mewy w ostatnim czasie znacznie obniżyły loty, czego głównym przejawem jest nieskuteczność oraz mniejsza liczba wykreowanych sytuacji. Mimo tego, że nie jest to zespół walczący o TOP6, przez jakiś czas obserwowaliśmy znaczny wzrost formy zespołu z Amex Stadium, aż do spotkania z Manchesterem United. Od tego momentu podopieczni Grahama Pottera mają problem z punktowaniem w meczach ligowych. 

Inaczej sytuacja wygląda w szeregach Aston Villi. W sobotę zawodnicy Stevena Gerrarda po dwóch frustrujących porażkach pewnie pokonali Mewy. Aktualnie The Villans zajmują 13. miejsce i mają okazję zrównać się punktami ze swoim sobotnim rywalem (Brighton ma 33 “oczka”).

W samym spotkaniu to drużyna gospodarzy częściej znajdowała się przy piłce, lecz nie potrafiła tego odpowiednio wykorzystać. Już w 17. minucie pięknym uderzeniem sprzed pola karnego Matty Cash pokonał bramkarza Mew. Reprezentant Polski po zdobyciu bramki zdjął koszulkę i pokazał napisane pod spodem słowa wsparcia dla Tomasza Kędziory, który w tamtym momencie miał ogromny problem z powrotem do Polski z atakowanej przez wojska rosyjskie Ukrainy. Warto zaznaczyć, że to trafienie było drugą zdobytą przez Casha bramką w Premier League. Bardzo bliski strzelenia gola był Mac Allister. Argentyńczyk w 22. minucie chciał zaskoczyć bramkarza rywali mocnym uderzeniem, lecz piłka minimalnie przeszła nad poprzeczką. W drugiej połowie należy wyróżnić uderzenie Philippe Coutinho z rzutu wolnego. Brazylijczyk posłał piękny strzał, jednak dobrze ustawiony Sanchez uchronił swój zespół od utraty gola. Na ostatnie trafienie w tym starciu przyszło nam poczekać do 68. minuty. Wtedy Ollie Watkins po indywidualnym rajdzie ugodził Brighton po raz drugi. W całym spotkaniu najlepiej prezentował się jednak Matty Cash, który nie dość, że zdobył efektowną bramkę, to dodatkowo bardzo aktywnie brał udział w bronieniu dostępu do bramki Aston Villi. Ponadto reprezentant Polski był niemal wszędzie, obsługując swoich kolegów dokładnymi podaniami.

Wzruszające obrazki na Goodison Park oraz kontrowersyjna decyzja sędziego

Everton 0-1 Manchester City 

Bramki: P.Foden 82’

To spotkanie zostanie zapamiętane na długo i nie tylko ze względu na czysto piłkarskie aspekty, lecz na to, w jaki sposób obie drużyny oraz wszyscy kibice na stadionie pokazali swoje wsparcie Ołeksandrowi Zinczence i Witalijowi Mykołence oraz całej Ukrainie.

Z piłkarskiego punktu widzenia absurdalna decyzja sędziego może odegrać kluczową rolę w walce o mistrzostwo Premier League. Mimo wszystko Obywatele nadal utrzymują przewagę punktową nad drugim Liverpoolem. 

Samo spotkanie miało bardzo ciekawy przebieg. Wiadome było od samego początku, że Everton będzie miał arcytrudne zadanie. Pomimo, że The Toffees skazywani byli na porażkę, to wyjątkowo dobrze radzili sobie z atakami przeciwnika. Gospodarze przetrwali aż do 82 minuty. To właśnie wtedy Phil Foden wykorzystał podanie Bernardo Silvy, wyprowadzając swój zespół na prowadzenie. Warto jednak zaznaczyć, że ekipa Franka Lamparda też miała swoje sytuacje bramkowe. Zaraz po straconym golu, Everton momentalnie ruszył wyprowadzić swoje ostatnie ataki. Dosłownie chwilę później, dokładnie w 85. minucie, miała miejsce bardzo kontrowersyjna decyzja sędziego. Mianowicie arbiter spotkania nie podyktował ewidentnego rzutu karnego, po tym jak Rodri dotknął piłkę ręką we własnym polu karnym. Nie da się wytłumaczyć tak absurdalnej decyzji, która pozbawiła punktu dzielnie walczącego całe spotkanie Evertonu.

Bardzo równy pojedynek, w którym lepsze były Młoty

West Ham 1-0 Wolves

Bramki: T.Soucek 59’

Na rozgrzewce przed spotkaniem gospodarze przygotowali banery i hasła wspierające ich kolegę z drużyny Andrija Jarmołenkę oraz cała Ukrainę. Sam klub mocno wspiera swojego zawodnika, który potrzebował przerwy od gry w piłkę.

Młoty musiały zdobyć komplet punktów, aby wskoczyć na piąte miejsce w tabeli. Zmotywowana drużyna od samego początku dynamicznie ruszyła na rywala, tworząc w pierwszej połowie kilka naprawdę niebezpiecznych ataków na bramkę Wolves. Wilki w swoim stylu próbowały narzucić swoje spokojne tempo gospodarzom, lecz było to wręcz niemożliwe za sprawą szybkich oraz intensywnych sytuacji tworzonych przez ofensywę Młotów. Najbliżej zdobycia bramki w pierwszych 45 minutach meczu był Declan Rice. Anglik w 39. minucie strzałem z krawędzi pola karnego obił jedynie lewy słupek bramki gości. Rozstrzygnięcie całego boju nastąpiło dopiero po godzinie gry. To właśnie wtedy niepilnowany przez obrońców Tomas Soucek wykorzystał z bliskiej odległości podanie Michaila Antonio, ustanawiając wynik spotkania na 1:0.

Mikołaj Krasoń

POLECANE

tagi